Dzisiaj sołtys musi być menadżerem swojej wioski

„W stowarzyszeniu wszyscy jesteśmy równi, mamy wspólne cele, dzielimy się obowiązkami. Podobnie widzę działanie w lokalnym samorządzie. Spotykam się z radą sołecką, przewodniczę tej grupie, ale każdemu daję pole do działania, nasze głosy są równoważne”. Z okazji 30-lecia samorządu terytorialnego rozmawiamy z Iloną Borowską, sołtyską wsi Brzozowo i radną gminy Kijowo Królewskie.

Dorota Borodaj: – Brzozowo to Pani rodzinna miejscowość?

Ilona Borowska: – Miałam sześć lat, kiedy się tu sprowadziliśmy. Na kilkanaście lat opuściłam Brzozowo, uczyłam się i pracowałam w mieście. W 2003 roku podjęłam decyzję o powrocie na wieś. Tak się szczęśliwie składa, że mieszkam wraz moją rodziną w tym samym domu, w którym się wychowywałam.

Dom ten sam, ale wieś już pewnie inna.

– Z dzieciństwa pamiętam zupełnie inne Brzozowo. Przez wieś prowadziła szosa, która była wyłożona kamieniami, tzw. „kocimi łbami”, wzdłuż niej ciągnęły się rowy. Cała droga była obsadzona pięknie pachnącymi latem lipami. Czasem przejechał autobus, częściej – ciągnik albo wóz zaprzęgnięty w konie. Nie było wodociągu, kanalizacji ani telefonów.

Mój dom stoi przy tej samej ulicy, ale obecnie bardzo ruchliwej, a pod oknami przejeżdżają wielkie samochody ciężarowe. Jest asfalt, chodnik, powstaje ścieżka rowerowa. Wieś została zwodociągowana, skanalizowana, powstaje sieć światłowodowa, a w przyszłości doczekamy się też gazu ziemnego. Tylko drzew jest coraz mniej.

Wieś graniczy z miastem, do rynku w malowniczym Chełmnie mam zaledwie cztery kilometry. Takie przytulone do miast wioski często są przez nie wchłaniane, ale na szczęście Brzozowa to nie spotkało. Mieszkamy spokojnie na wsi, a do szkół i pracy dojeżdżamy do pobliskich miejscowości.

Wszystko wokół nas się zmienia, zmieniają się też mieszkańcy. Przybywają nowi i to bardzo dobrze, żal tylko, że starsi odchodzą, a wraz z nimi odchodzi dawne Brzozowo. Pamiętam czasy, gdy sporo młodych mieszkańców wyjeżdżało z Brzozowa na stałe. Na szczęście to się zmienia. Mamy zatwierdzony plan zagospodarowania przestrzennego, wydzielone działki budowlane. To spowodowało odwrotny proces – na tych działkach budują się młode rodziny z dziećmi. Szkoła podstawowa, której kiedyś groziło zamknięcie ocalała, tętni życiem. Dziś w Brzozowie mieszka około siedmiuset osób. Tych, którzy osiedlili się tu po wojnie, jest coraz mniej. Zostały po nich zdjęcia, pamiątki, ale tożsamość wsi tworzy się jakby na nowo.

A jaka była ta wcześniejsza?

– Wieś założona została w II poł. XIX wieku przez kolonistów niemieckich, ale stopniowo zaczęli osiedlać się tutaj Polacy. Po II wojnie przybyli do Brzozowa osadnicy, zasiedlali opuszczone gospodarstwa poniemieckie, ale też budowali nowe domy. Wieś nie ma więc typowo pomorskiej tożsamości, jest wzbogacana przez tę różnorodność. Przyjezdni z południowej i wschodniej części Polski przywozili tu swoje zwyczaje i tradycje. W wielu przypadkach osiedlali się całymi rodzinami.

Brzozowo było kiedyś wsią typowo rolniczą. Wysoka klasa ziemi zapewniała gospodarzom dobre plony i dostatnie życie. Była Gminna Spółdzielnia, Kółko Rolnicze, mleczarnia, młyn zbożowy. W Wiejskim Domu Kultury odbywały się zabawy, na których bawiła się cała wieś i okolice. Działała Ochotnicza Straż Pożarna i Koło Gospodyń Wiejskich. Wieś była wspólnotą, nie było potrzeby zachęcania do zabaw integracyjnych i działań aktywizujących społeczność. Mieszkańcy byli doskonale zorganizowani. Razem pracowali, wspólnie bawili się i odpoczywali.

W zeszłym roku, po czterech latach na stanowisku sołtyski, została Pani wybrana na kolejną, pięcioletnią kadencję.

– Tak, ale pracowałam dla mojej wsi już wcześniej, jeszcze zanim zostałam sołtyską. Na dobre wróciłam do Brzozowa w 2003 roku. Moja koleżanka z dzieciństwa, ówczesna przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich zaangażowała mnie do pracy w Kole. Spotykałyśmy się w świetlicy wiejskiej, która wymagała kapitalnego remontu. Założyliśmy więc Grupę Odnowy Wsi. Z pomocą przyszły nam władze gminy Kijewo Królewskie. Został napisany projekt, uzyskaliśmy dofinansowanie. Nasza świetlica otrzymała nowe okna, drzwi, elewacje, wybudowaliśmy kotłownię i parking.

To był pierwszy krok w kierunku aktywizacji i integracji naszych mieszkańców. Zrozumiałam, że aby działać skutecznie i mądrze, trzeba zdobywać wiedzę. Dowiedziałam się o Fundacji Wspomagania Wsi. Pamiętam, jak z tą koleżanką pojechałyśmy na nasze pierwsze szkolenie do Łowicza. Miałyśmy tremę i mało wiary w siebie – czy się tam odnajdziemy? Czy nie mamy zbyt małego doświadczenia i dorobku? W Łowiczu poznałyśmy mnóstwo wspaniałych osób, niektóre przyjaźnie trwają do dzisiaj. Przede wszystkim jednak zobaczyłyśmy, jak inni działają w swoich miejscowościach, zainspirowałyśmy się.

Kiedy Pani została sołtyską, miała już za sobą doświadczenie pracy w urzędzie, w organizacjach pozarządowych, była i jest Pani nadal radną.

– Zaczęłam swoją karierę zawodową w urzędach. Losy tak się potoczyły, że moją pierwszą pracę podjęłam w Urzędzie Gminy w Kijewie Królewskim, a dziś odwiedzam ten urząd jako radna. Po raz pierwszy do rady gminy zostałam wybrana w 2006 roku, tym samym, w którym założyłyśmy w naszej gminie Lokalną Grupę Działania. Byłam już wtedy skarbnikiem w Stowarzyszeniu na rzecz Rozwoju Gminy Kijewo Królewskie. Jako radna, ale też człowiek III sektora współpracowałam z ówczesnym sołtysem i radą sołecką. Sołtys, prawdziwy rolnik zawsze powtarzał „Ja jestem od roboty, a ty od gadania i pisania”. Pisałam więc projekty dla sołectwa, wysyłaliśmy ludzi na warsztaty, szkolenia, konferencje i spotkania (np. do Maróza).

To owocuje do dziś. A ja wiem, jak wygląda praca po jednej i po drugiej stronie biurka. Skończyłam administrację, mam doświadczenie w pracy w samorządzie, orientuję się w kwestiach prawnych, w przepisach, a jak czegoś nie jestem pewna, wiem, gdzie i zadzwonić, i kogo się poradzić. Ciężko mnie zaskoczyć jakimś problemem. Jednocześnie mam świadomość tego, jak od wewnątrz wygląda praca w stowarzyszeniach.

 

To ważne, żeby relacja między organami administracyjnymi a organizacjami pozarządowymi była partnerska. Często bywa niestety tak, że urzędnicy umniejszają rolę ludzi pracujących w stowarzyszeniach. A przecież rola III sektora jest ogromna. Jesteśmy obecni we wszystkich dziedzinach życia społecznego i gospodarczego również.

 

Jednocześnie, jako radna, ma Pani możliwość szerszego patrzenia na Brzozowo, w kontekście tego, co dzieje się w całej gminie.

– Takie szerokie spojrzenie jest bardzo ważne. Jestem członkiem prezydium Sejmiku Organizacji Pozarządowych Województwa Kujawsko-Pomorskiego, co jakiś czas spotykam się z przedstawicielami NGO-sów z całego województwa. Jako przedstawicielka NGO-sów jestem też członkiem Wojewódzkiej Rady Rynku Pracy. I znów – dzięki temu spotykam się, wymieniam doświadczenia, jestem na bieżąco z tym, co dzieje się nie tylko w mojej gminie, ale w powiatach i województwie.

Lokalnemu liderowi – czy to sołtys, radny, czy ktoś z lokalnego stowarzyszenia – bardzo pomaga to, gdy może raz na jakiś czas spotkać się w szerszym gremium, z osobami spoza własnego podwórka. Ich dystans i doświadczenia pomagają mi rozwiązywać lokalne problemy. Dlatego bardzo zależy mi, żebyśmy zaczęli regularnie spotykać się z sołtysami z pozostałych sołectw naszej gminy.

Widzę też, że sołtysi, którzy nie są radnymi, mają mniejszy dostęp do informacji wychodzących z urzędu, mniejszą siłę przebicia. Nad głosem radnego trzeba się pochylić, nad głosem sołtysa – już niekoniecznie. Dlatego tak ważne są stowarzyszenia sołeckie, które próbują tę rolę sołtysa umacniać.

Coś takiego, jak współpraca między sołectwami powinna być czymś naturalnym w nowocześnie zarządzanych gminach.

– W praktyce bywa różnie. W ubiegłym roku w połowie sołectw naszej gminy wybrano nowych sołtysów. W poprzednim gronie byliśmy dość zżyci, znaliśmy się dobrze i długo. W tej chwili troszkę nam to umyka. Na poprzednim spotkaniu, na które zaprosił nas wójt jeszcze przed wybuchem epidemii Covid-19, uzgodniliśmy, że dobrze byłoby spotykać się w gminie raz na kwartał, by wspólnie omawiać pomysły i problemy, z jakimi przychodzi nam się mierzyć. Nie powinno być tak, że każdy sołtys chodzi do wójta we własnej sprawie. Jeśli to są problemy sołtysowskie, to powinny być omawiane na forum sołtysów. W ten sposób możemy się od siebie uczyć. Mam nadzieję, że wkrótce wróci wszystko do normy i takie spotkania będziemy kontynuować.

Podam Pani dobry przykład, co taka współpraca może przynieść. Przez nasze sołectwo biegnie obwodnica Chełmna. Przecina też dwa sąsiednie sołectwa i tak się składa, jednocześnie każde z sołectw należy do innej gminy. Wzdłuż tej obwodnicy ciągnie się 4-kilometrowa ścieżka pieszo-rowerowa. Oprócz rowerzystów, przejeżdżają tamtędy rolkarze, jest tam dużo biegaczy, spacerowiczów, osób które uprawiają nordic walking. Na zebraniu wiejskim głos zabrał jeden z mieszkańców, zresztą były sołtys Brzozowa. Często spacerował tam z żoną i bardzo brakowało mu na tej długiej trasie ławek, na których można by co jakiś czas odpocząć.

Zgłosił ten wniosek w trudnym momencie, budżet był już rozdzielony, ale on zapytał tylko, czy popieram ten pomysł i czy może zacząć również w moim imieniu rozglądać się za jakimiś rozwiązaniami. Oczywiście zgodziłam się. Okazało się, że ten pan przygotował projekt takiej ławki. Skontaktował się z wójtami każdej z gmin, przez którą biegnie obwodnica, zadzwonił do zarządu dróg, zorganizował spotkanie, na które zaprosił mnie i sołtysów pozostałych dwóch sołectw. Każde z nas wzięło na siebie jakieś zadanie. Wójt mojej gminy przekazał drewno na siedziska, poprosiliśmy burmistrza Chełmna o betonowe słupy (dwa takie słupy wkopywało się w ziemię, na to szło siedzisko), powiatowy zarząd dróg przysłał człowieka, który zrobił w ziemi dziury pod te słupy, pani sołtys sąsiedniej wsi załatwiła od jednego z biznesmenów farbę do pomalowania ławek. Na samo ich montowanie przyszło trochę mieszkańców – ktoś przywiózł beton, ktoś piasek, ktoś malował. Postawiliśmy na tej trasie 18 ławek. Ludzie z nich korzystają. Udało się, bo samorządy lokalne się dogadały, a mieszkańcy zaangażowali.

Często udaje się taka pospolita mobilizacja?

– Bywa różnie. Są mieszkańcy, którzy chcą działać na rzecz wsi i tacy, którzy nie mają śmiałości albo potrzeby działania. Może nie czują jeszcze tak silnego związku z Brzozowem. Jest jednak stała grupa, na którą zawsze mogę liczyć. To jest oczywiście rada sołecka, panie z Koła Gospodyń Wiejskich i druhowie z naszego OSP, wędkarze, a także kilka osób „niezrzeszonych”, ale zawsze chętnych do pomocy. Często mi powtarzają: „Sołtyska, to co robimy dla wsi, robimy też dla siebie”. I ja się w pełni z tym zgadzam.

Taka sytuacja to wyzwanie dla lokalnych liderów. Może na tym polega rola współczesnego samorządu lokalnego – na budowaniu wspólnoty opartej na wspólnym dobru, na tworzeniu pola do tego, by lokalna tożsamość mogła się umacniać – lub rozwijać tam, gdzie jej brakuje?

– Tak to widzę. Powtarzam to często jako radna – innym sołtysom, ale też np. lokalnym stowarzyszeniom: po to są otwarte komisje rady gminy, żeby na nie przychodzić i zgłaszać swoje wnioski, uwagi, potrzeby. Informacja o każdej komisji podawana jest z wyprzedzeniem, zawsze zachęcam, żeby zadzwonić wcześniej i uprzedzić, jaką sprawę chciałoby się poruszyć. To pozwoli nam, radnym przygotować się do rozmowy, skonsultować np. z radcą prawnym, i na sesji mieć już do zaproponowania jakieś rozwiązanie.

Wysłanie pisma do gminy i czekanie, aż ktoś za miesiąc odpisze nie jest najlepszą taktyką. W ten sposób trudno cokolwiek sprawnie załatwić. A jak już się uda jedną, drugą rzecz wspólne zorganizować, to człowiek czuje się za to swoje miejsce bardziej odpowiedzialny. Docenia to, co się w nim zmienia. I chętniej angażuje się w kolejne rzeczy.

Wychowała się Pani w tej wsi, wróciła do niej po latach.

– Mam tu dobrą opinię jeszcze z czasów szkolnych (śmiech). Od najmłodszych lat zawsze gdzieś działałam – byłam w zuchach, harcerstwie, zostałam przewodniczącą klasy, przewodniczącą samorządu szkolnego. Energiczna, dobrze zorganizowana i obowiązkowa, tak mi zostało. Jestem brzozowianką, tutaj dorastałam. Dobrze się czuję wchodząc do każdego domu. Znam te rodziny, ich historie, wiem, kto z kim jest zaprzyjaźniony, jakie były waśnie, spory międzysąsiedzkie, ale i sukcesy danej rodziny. Poza tym mam to w genach – rodzina od strony mojej mamy była mocno zaangażowana społecznie. Babcia przez lata działała w Kole Gospodyń Wiejskich, dziadek był pierwszym powojennym wójtem, mama – radną gminną. To na pewno dało mi dużo na starcie.

Co jeszcze ułatwia Pani pracę?

– Może wytrwałość, wiara w ludzi i sens tego co robię? Mamy dużo planów, które realizujemy stopniowo. Niektóre rzeczy kontynuuję jeszcze po poprzednich sołtysach – chcemy na przykład dokończyć zagospodarowanie terenu rekreacyjnego wokół stawu. Marzy nam się lokalny klub, miejsce, w którym mieszkańcy mogliby regularnie się spotykać. Nasza świetlica wiejska nie zawsze jest dostępna, by bywa wypożyczana na różne imprezy. Chcemy zaadaptować dawny budynek straży pożarnej. Obiecałam, że postaramy się o kolejny plac zabaw.

To są wszystko pomysły, które wychodzą również od mieszkańców. Nie obiecuję im, że uporamy się z tym raz-dwa, ale powoli idziemy do przodu. W naszej wsi są osoby, których nie trzeba dwa razy prosić o pomoc.

Dobrze, jeśli sołtys potrafi korzystać z tego, co jest na miejscu, dobrze jeżeli potrafi słuchać innych.

To się przydaje zwłaszcza w takiej wsi jak nasze Brzozowo – śmieję się czasami, że jesteśmy na końcu gminy i musimy najgłośniej domagać się uwagi od wójta. To trochę żart, ale sam wójt przyznaje, że priorytetem jest Kijewo Królewskie jako wieś gminna.

 

Bywają sytuacje, w których nie mamy co czekać na gminę, zakasujemy rękawy i działamy sami. Pomagają mieszkańcy i lokalne organizacje: strażacy robią z nami festyny, koło wędkarskie pomaga skosić trawę, są takie osoby, które zawsze staną w pierwszym szeregu do pomocy. Sołtys musi umieć tym potencjałem zarządzić. I nie wolno mu zapomnieć o tym, żeby na koniec każdej z tych osób podziękować. Nawet, gdy nie oczekujemy podziękowania, miło jest, jak docenia się to, co robimy.

 

Rola sołtysa bardzo się zmieniła?

– Według mnie tak, i to bardzo. Kiedyś sołtys z jednej strony miał obowiązek przejść się raz w roku po wsi i zebrać podatki, z drugiej – był pierwszą instancją, do której zwracano się w potrzebie. Dzisiaj mieszkańcy nie idą już do sołtysa, tylko do wójta. A wójt może dużo obiecać, a potem może powiedzieć, że radni nie wyrazili na coś zgody, albo sprawy mieszkańców jednej czy drugiej wsi giną gdzieś w natłoku bieżących potrzeb.

 

Dzisiaj sołtys musi być więc trochę menadżerem swojej wioski. Dobrze zarządzać powierzonym przez gminę budżetem, wiedzieć, gdzie uderzyć, żeby zdobyć dodatkowe środki, być rzecznikiem potrzeb mieszkańców sołectwa. Jednocześnie taki bardzo aktywny i obrotny sołtys może łatwo wpaść w pułapkę i sprawiać wrażenie, że teraz on jest od wszystkiego.

 

Mówię to często moim koleżankom i kolegom, którzy dopiero zaczynają sołtysowanie i mówią, że czują się jak konie pociągowe, które ciągną za sobą całą wieś. „Coś robimy, a nie usłyszymy nawet dziękuję” – mówią. Pytam wtedy: „A upewniliście się, że tego chcą mieszkańcy?”. To zresztą coś, w czym bardzo pomogła mi Szkoła Liderów, którą ukończyłam, i która otworzyła mi oczy na nowe sposoby pracy. Zrozumiałam, co to znaczy, że mamy działać z ludźmi, a nie tylko dla ludzi.

Ten włączający model jest oparty o podobne filary, jak trzeci sektor. Czy tak powinni działać nowocześni sołtysi i sołtyski?

– Trzeci sektor to ogromny kapitał ludzki. Znam wiele osób, które rozpoczynały swoją karierę zawodową w stowarzyszeniach czy fundacjach, a teraz zajmują stanowiska w lokalnych samorządach i są np. wójtami, burmistrzami. Ci ludzie bardzo dobrze zarządzają gminami i społecznościami lokalnymi. Są elastyczni, potrafią dobrze odczytywać lokalne potrzeby, znają swoje społeczności od podszewki.

 

W stowarzyszeniu wszyscy jesteśmy równi, mamy wspólne cele, dzielimy się obowiązkami. Podobnie widzę działanie w lokalnym samorządzie. Spotykam się z radą sołecką, przewodniczę tej grupie, ale każdemu daję pole do działania, nasze głosy są równoważne.

 

Lider nie zawsze musi być lokomotywą, która wszystko ciągnie i nie orientuje się, że jakieś wagony zostały z tyłu, że ktoś nie nadąża. Dobry lider potrafić przyhamować, cofnąć się o krok, zaczekać na tych, dla których tempo okazało się za szybkie. To pozwala również nie spalać się w działaniu. Należy zarządzać, a nie rządzić.

 


 

Ilona Borowska: Sołtys wsi Brzozowo (woj. kujawsko-pomorskie). Radna Rady Gminy Kijewo Królewskie. Członkini zarządu Koła Gospodyń Wiejskich w Brzozowie oraz Lokalnej Grupy Działania Zakole Dolnej Wisły.

Jest wiceprezeską Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Gminy Kijewo Królewskie, członkinią prezydium Sejmiku Organizacji Pozarządowych Województwa Kujawsko-Pomorskiego oraz Wojewódzkiej Rady Rynku Pracy.

Ukończyła Kujawsko-Pomorską Szkołę Wyższą w Bydgoszczy na kierunku Administracja Publiczna oraz Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy na kierunku Administracja Samorządowa. Jest również absolwentką Szkoły Liderów Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w Warszawie.

źródło: https://publicystyka.ngo.pl/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top