Nie bójcie się [ słowo na niedzielę ]

Czasami mi się wydaje, że największą ludzką biedą jest to, że nie możemy się uwolnić od naszych strachów. Myślę o strachach indywidualnych, osobistych, lecz również o tych wspólnych, społecznych, strachów Kościoła nie wyłączając. Wydaje się, że wciąż nam towarzyszą i działają jak paralizator. Dzisiejsza Ewangelia pozwala nam zajrzeć w dusze Apostołów, gdyż to właśnie do nich Jezus kieruje swoje słowa. Bardzo zdecydowanie aż trzykrotnie im powtarza: „Nie bójcie się”. Stanowczość Jezusa jest pocieszająca, gdyż pokazuje, że apostołowie, filary Kościoła, nie byli superbohaterami, nie zostali ulepieni z lepszej gliny niż my wszyscy. W ich duszach również gościły strachy. Czego zatem się bali?

Pierwszy strach, o którym wspomnę, jest dla człowieka jednym z największych paralizatorów. Jezus mówi: „Nie bójcie się ludzi, jesteście ważniejsi niż wiele wróbli”. Nie jest to tylko obawa przed utratą dobrego imienia w relacjach z innymi. Sięga on znacznie głębiej. Jest to lęk o własną godność, o to, by być szanowanym, by być dla kogoś ważnym, by zostać przez kogoś pokochanym i chcianym.

Drugi strach nazwałbym strachem długotrwałych decyzji. Jeśli przyjrzymy się kontekstowi dzisiejszej Ewangelii i sytuacji apostołów, to zobaczymy, że dopiero przed chwilą zostali wybrani przez Jezusa, ledwie usłyszeli obietnicę obdarzenia ich mocą uzdrawiania i zapowiedź prześladowań. Jeszcze jednak nigdzie nie poszli. Nie doświadczyli ani działającej przez nich Boskiej mocy, ani trudu ich misji. Stoją wciąż na progu ostatecznej decyzji, na progu odpowiedzialności, trwałego zaangażowania.

Wyzwalanie ze strachów to sprawa życia i śmierci. Nie, nie pomyliłem się, chcę użyć mocnych słów. Wydają mi się one w tym miejscu bardzo odpowiednie, bo czyż uwalnianie się od panicznego strachu o swą godność, czyli danie sobie prawa do tego, by być dla kogoś ważnym i przez kogoś kochanym, nie jest rodzajem powrotu do życia? Bo czy stan przeciwny, czyli przekonanie o niezdolności do bycia kochanym, nie jest zapętleniem się w śmiertelną pułapkę?

A czy uleganie lękowi przed trwałym i konsekwentnym zaangażowaniem, by być reprezentantem Jezusa, nie jest początkiem śmierci Kościoła? Przejawem życia Kościoła nie jest przecież sprawnie zarządzana struktura, lecz pasja przekazywania słowa Bożego i gotowość wzięcia za nie odpowiedzialności, czyli złożenia świadectwa. Wyzwalanie ze strachów to zatem sprawa życia i śmierci.

Widzę tu jednak potrzebę dobrego lęku – nazwę go bojaźnią – do którego młodzi apostołowie w dzisiejszej Ewangelii jeszcze nie dojrzeli. Jest to bojaźń, by nie utracić Boga. Taka bojaźń ma siłę neutralizowania naszych strachów.

Źródło: dominikanie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top