Masakra w Hucie Pieniackiej

Utworzenie specjalnej jednostki ukraińskiej „SSGalizien” do której werbunek ochotników rozpoczęto przed formalnym powołaniem dywizji nastąpiło w lipcu 1943 już po  „Krwawej Niedzieli na Wołyniu.

Ostateczna decyzja o utworzeniu dywizji zapadła bowiem dopiero 20 lipca 1943 a formalny rozkaz o jej powołaniu podpisał 30 lipca 1943 w imieniu Reichsführera SS Heinricha Himmlera SS-Obergruppenführer i generał Waffen-SS Hans Jüttner, szef SS- Führungshauptamt.

Niemal jednocześnie, komendant Okręgu Armii Krajowej „Wołyń” Kazimierz Damian Bąbiński, ps. Luboń podjął decyzję o tworzeniu na terenach Wołynia zbrojne oddziały Armii Krajowej.
Wobec zaistniałej sytuacji, widząc dla siebie realne zagrożenie ze strony tworzącej się zbrojnych oddziałów AK, kierownictwo UPA podjęło decyzję o urządzeniu na terenie Małopolskie Wschodniej -z dala od wołyńskiej AK- drugiego Wołynia.

28 lutego 1944 r. Ukraińcy służący w 4 pułku policji SS, członkowie Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz okoliczni ukraińscy mieszkańcy dokonali ludobójstwa na Polakach z Huty Pieniackiej. W wyniku tej zbrodni życie mogło stracić około 1000 osób. Po wymordowaniu mieszkańców wieś została ograbiona, a większość zabudowań spalona. W ten sposób Ukraińcy realizowali politykę ludobójczych czystek etnicznych nie tylko na Wołyniu, ale także w Małopolsce Wschodniej.

Zagłada Huty Pieniackiej wpisuje się w ciąg czystek etnicznych z lat 1943–1944, których ofiarą padła polska ludność na Kresach.

Jak podkreśla Waldemar Szwiec, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie, w szczegółach różni się ona jednak od zbrodni dokonywanych choćby na Wołyniu.

– Po pierwsze, ze względu na udział Niemców. Operacją kierował oficer SS w stopniu kapitana, którego nazwiska do tej pory nie udało nam się ustalić. Po drugie, co innego stało się impulsem do bezpośredniego rozpoczęcia akcji – podkreśla prokurator Szwiec.

Huta Pieniacka była jedną z największych wsi w okolicy. Według spisu ludności dokonanego przed wojną liczyła 487 mieszkańców, w większości Polaków. Składała się ze 172 gospodarstw. Posiadała własne kościół i szkołę. Jak wspominali mieszkańcy, stosunki z ukraińskimi sąsiadami długo układały się przyzwoicie. Zaczęło się to zmieniać po wkroczeniu na te tereny Niemców. Swoją szansę zwietrzyła wówczas Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, która chciała budowy niepodległego państwa. W 1942 roku powstało zbrojne ramię OUN – Ukraińska Powstańcza Armia. Polacy na dawnych kresach Rzeczpospolitej stali się elementem niepożądanym. Zimą kolejnego roku doszło do pierwszych masakr na Wołyniu. Czystka etniczna zaczęła swym zasięgiem obejmować kolejne miejscowości. W strachu żyli też mieszkańcy położonej nieopodal Tarnopola Huty Pieniackiej. We wsi w oparciu o komórkę Armii Krajowej zorganizowany został oddział samoobrony. Liczył przeszło 40 osób, a na jego czele stanął przysłany ze Lwowa Kazimierz Wojciechowski, „Satyr”.

KILKA DNI WCZEŚNIEJ

Wieczorem 23 lutego, czyli pięć dni przed zagładą, z lasu wyłoniły się uzbrojone postacie. Oddział zaczął oskrzydlać wieś. Członkowie polskiej samoobrony byli przekonani, że mają do czynienia z długo oczekiwanym atakiem UPA. Otworzyli ogień. W śnieg upadły dwa ciała, oddział zaś wycofał się do lasu. Wkrótce okazało się, że zabici istotnie są Ukraińcami. Tyle że nie członkami UPA, lecz esesmanami. Niemcy wysłali ich na zwiad, bo dowiedzieli się, że we wsi stacjonuje duży oddział sowieckiej partyzantki.

W połowie lutego do Huty Pieniackiej istotnie wkroczył oddział partyzancki dowodzony przez płk Dmitrija Miedwiediewa. Sowieci, korzystając z tego, że miejscowość leżała na uboczu, a Niemcy zaglądali do niej rzadko, chcieli odpocząć i podleczyć rannych. W nocy z 21 na 22 lutego poszli swoją drogą. Ale do Niemców trafił donos. Po tym, jak członkowie samoobrony zastrzelili dwóch esesmanów, los Huty został ostatecznie przesądzony. W kierowaną przez Niemców akcję, włączyli się ukraińscy nacjonaliści oraz cywile – mieszkańcy sąsiednich wsi. Szli za uzbrojonymi oddziałami, by rabować dobytek polskich sąsiadów. Pacyfikacji nie byli w stanie przeszkodzić członkowie samoobrony, bo wcześniej na rozkaz lokalnego dowództwa AK większość z nich została wycofana do lasu. Jak tłumaczy prokurator Szwiec, nikt nie spodziewał się, że Niemcy planują zagładę wsi. Akowcy byli przekonani, że przygotowują oni jedynie obławę na partyzantów. Dlatego też nie chcieli, by obecność samoobrony sprowokowała ich do bardziej brutalnych działań. Wkrótce stało się jasne, że się mocno pomylili.

Po starciach z 23 lutego mieszkańcy Huty Pieniackiej przygotowywali się do mającej nastąpić niemieckiej akcji odwetowej. Wywiad Inspektoratu AK w Złoczowie w nocy z 27 na 28 lutego przekazał oddziałowi samoobrony w Hucie Pieniackiej dowodzonemu przez Kazimierza Wojciechowskiego, że do wsi zdążają oddziały 14 Dywizji SS „Galizien”. Zalecono, aby nie stawiać oporu, ukryć broń i mieszkańców. Liczono, że oddziały SS jedynie skontrolują wieś, poszukując broni i kontaktów mieszkańców z radziecką partyzantką. Podobna akcja miała miejsce kilka dni wcześniej we wsi Majdan, gdzie obyło się bez ofiar.

Wg. dr Pawła Głuszka z IPN:

We wczesnych godzinach porannych 28 lutego 1944 roku Huta Pieniacka została otoczona przez oddziały wojska w sile około 500-600 żołnierzy ukraińskich formacji policyjnych SS. Dowodzili Niemcy. Wojsko wspierali członkowie UPA oraz ukraińscy mieszkańcy okolicznych wsi. Miejscowość została ostrzelana. Część mieszkańców ukryła się w przygotowanych wcześniej kryjówkach. Po wkroczeniu do wsi, napastnicy zaczęli przeszukiwać zabudowania, a mieszkańców zgromadzili w kościele i szkole znajdujących się w centrum wsi. Ukraińcy rozpoczęli plądrowanie i grabież domów. Zabudowania podpalano. Wielu mieszkańców zostało zabitych podczas prób ucieczki z miejsc, w których się ukrywali. Żołnierze ukraińscy dopuścili się licznych zbrodni na polskich mieszkańcach Huty Pieniackiej.

W bestialski sposób przesłuchiwano zatrzymanych Polaków, starając się uzyskać od nich informacje na temat pobytu we wsi radzieckich partyzantów. Dowódca oddziału samoobrony Kazimierz Wojciechowski został oblany łatwopalną substancją i podpalony. Napastnicy prawdopodobnie wiedzieli, kto należał do oddziału samoobrony i kto pomagał partyzantom. Znali też miejsce ukrycia rannych partyzantów radzieckich. Wszyscy ci ludzie zostali zabici.

Po południu zgromadzonych w kościele i szkole Polaków wyprowadzano w kilkudziesięcioosobowych grupach i przeprowadzano w konwojach do drewnianych stodół i budynków gospodarczych znajdujących się we wsi. Ludzie byli w nich zamykani, a budynki były podpalane. Osoby próbujące zbiec lub stawiać opór, były zabijane. Spalono praktycznie wszystkie zabudowania w miejscowości, z wyjątkiem kościoła i szkoły, gdzie przetrzymywano zatrzymanych. Późnym popołudniem napastnicy opuścili Hutę Pieniacką.

Podczas jednego z licznych spotkań z Kresowianami usłyszałem jedną z wielu historii w tym tej dotyczącej Huty Pieniackiej. Miało to być w Gdańsku lub Trójmieście gdzie spotkali się mieszkańcy Huty Pieniackiej i wspominali masakrę tej miejscowości.

Wśród  rozmówców był pewien pan który oczywiście przedstawił się i snuł całkiem prawdziwe opowieści.
W grupie rozmówców była Pani która doskonale znała osobę o takim samym imieniu i nazwisku ale rozmówca nie był tym samym co nieżyjący jej znajomy.
Wprawdzie Huta Pieniacka była duża, to jednak nie była metroplią i ludzie się znali wzajemne.
Pod kobietą która usłyszała znane z czasów masakry Huty Pieniackiej nazwiska ugięły się nogi, wyłączyła się z rozmowy i ze strachem czekała za zakończenie rozmowy.
Znała dobrze to nazwisko i jest pewna że został zabity w czasie masakry.
Ponadto, rozmówca w żaden sposób nie był podobny do jej znajomego którego dobrze znała.
źródło: Kresowy Serwis Informacyjny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top