Rekonstrukcja małej stabilizacji. Co naprawdę oznaczają zmiany w rządzie Morawieckiego?

Zmiany w rządzie premiera Mateusza Morawieckiego to z jednej strony oczywista konieczność po zdobyciu mandatów europosłów przez kilkoro ministrów, z drugiej zaś oczekiwana korekta kursu na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi. Wtorkowa rekonstrukcja nie przyniesie trzęsienia ziemi (jak choćby zmiany przed dwoma laty), ale i takich zadań nie stawiano.

Najwięcej komentarzy – co dziwić nie może – przynosi nominacja Jacka Sasina na wicepremiera i swoistego koordynatora prac rządu. Część polityków i komentatorów widzi w tym pewną dozę nieufności wobec premiera Mateusza Morawieckiego, niemniej jednak niezależnie od równowagi politycznej wewnątrz obozu, jest to powrót do koncepcji, która zagrała jeszcze za czasów Przemysława Gosiewskiego. Tej koordynacji zadań na szczeblu rząd-komitet stały-parlament faktycznie brakowało, a że jest to zadanie niezmiernie trudne, a przy tym wymagające nieustannych rozmów i porozumień, przypadło zaufanemu Sasinowi. To również podkreślenie roli i wagi tego polityka, który w ostatnim czasie de facto tę rolę pełnił jako szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.

Elżbieta Witek jako minister spraw wewnętrznych i administracji zapewne będzie porównywana z Teresą Piotrowską pod koniec rządów Platformy i PSL, ale to jednak kaliber polityczny nieporównywalny.

Szybko zobaczycie, że Ela Witek to kompletnie nie ten typ polityka i rodzaj pracy, jaki znaliśmy z czasów Teresy Piotrowskiej. Ela dostaje zadanie sprawnego zarządzania, administracją resortu i na pewno się z tego wywiąże, bo ma ku temu doświadczenie i kompetencje

— mówi jeden z członków Rady Ministrów.

Przy okazji minister Witek warto odnotować również docenienie lojalności po tym, jak po zmianie premiera z Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego, została odsunięta na nieco boczny tor. Nominacja dla nowej szefowej MSWiA to również sygnał do wyborców z Dolnego Śląska (stamtąd pochodzi Elżbieta Witek), którzy stracili „swoich” ministrów po odejściu Anny Zalewskiej i Beaty Kempy do Parlamentu Europejskiego. Nie ma też co kryć, że w grę wchodził parytet.

Tym bardziej, że równowaga parytetowa została zachwiana w drugą stronę, ponieważ Annę Zalewską zastąpił Dariusz Piontkowski. Tutaj wśród polityków, którzy brali udział w procesie decyzyjnym co do jego kandydatury, panuje powszechne przekonanie, że wygrały kompetencje i umiejętność prowadzenia dialogu i szukania kompromisów.

Wiemy, że to potencjalne pole minowe, biorąc pod uwagę spodziewane zamieszanie w szkołach we wrześniu. Ale Darek umie rozmawiać, umie lać oliwę na wzburzone morze, a dodatkowo jego małżonka jest mocno zaangażowana w oświatowe struktury związków zawodowych, co może przydać się jesienią. Żałujemy tylko tego, że Piontkowski nie jest kobietą

— uśmiecha się nasz rozmówca z kręgów rządowych.

Idźmy dalej – Bożena Borys-Szopa obejmie Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w miejsce popularnej i lubianej Elżbiety Rafalskiej. Mandat dla byłej już pani minister był zaskoczeniem w szeregach PiS – Rafalska miała podciągnąć listę, ale do Brukseli się nie dostać, na co zresztą wskazywało teoretycznie niebiorące miejsce na liście wyborczej. Tak duże zaufanie od wyborców było małym zaskoczeniem w PiS.

Nominacja dla pani Borys-Szopy to po pierwsze „dociążenie” śląskich struktur Prawa i Sprawiedliwości, po drugie szansa na nowe otwarcie – i wykreowanie nowej, społecznie wrażliwej twarzy partii rządzącej. Sama Borys-Szopa jest jeszcze w szeregach PiS pamiętana jako współpracowniczka prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Z jej nominacją wiązane są w partii spore nadzieje.

Nominacji nie spodziewano się również dla Joanny Kopcińskiej, ale niezłą kampanią dotychczasowa rzecznik rządu wywalczyła mandat do Parlamentu Europejskiego. Postawienie na Piotra Muellera to po pierwsze – sygnał do młodych osób, po drugie – do dziennikarzy, ponieważ akurat Mueller jest wśród nich lubiany i sprawdzony w roli wiceministra u boku Jarosława Gowina. Niewdzięczna to rola, zwłaszcza w toku nadchodzącej kampanii wyborczej, ale dla samego Piotra to duża szansa na pokazanie się w ekstraklasowej polityce. Jeśli się sprawdzi, w nowym rozdaniu ma szansę na tekę ministra.

Witold Bańka pozostaje do jesieni ministrem sportu – tutaj nie ma żadnej historii. Lubiany i ceniony w absolutnie wszystkich kręgach Bańka po prostu ma jeszcze trochę czasu, zanim obejmie funkcję szefa agencji antydopingowej. Spekulowano co prawda o Mieczysławie Golbie, ale na razie temat zamrożono.

Nowym ministrem finansów zostanie Witold Banaś. To zaufany człowiek premiera Morawieckiego i wyraz zaufania do tego ostatniego – jeszcze inna sprawa to fakt, że praca Banasia w Krajowej Administracji Skarbowej po prostu została doceniona. Z jednej strony to także naturalny krok po utrudnionej współpracy w ostatnich tygodniach z Teresą Czerwińską, z drugiej jednak – jak słychać wśród najbliższych współpracowników premiera Morawieckiego – Czerwińska miała być po prostu zmęczona polityką.

Teresa do końca zachowywała się profesjonalnie, jej ludzie w resorcie również, niemniej jednak od pewnego czasu – i to niekoniecznie od ogłoszenia tzw. Piątki – coś zaczęło się wypalać. Polityka w resorcie finansów to nie tylko tabelki i liczby, ale coś więcej, wypadkowa wielu przesłanek i zmiennych. To niekoniecznie interesowało panią minister, niemniej jednak złego słowa o niej nie powiemy

— słychać w Kancelarii Premiera.

Na dowód docenienia zasług ostatnich lat, pani minister najpewniej trafi do zarządu Narodowego Banku Polskiego i będzie miała wpływ na politykę finansową państwa, choć z innej już perspektywy i bez tak dużych wpływów politycznych.

Doceniono także Michała Dworczyka za jego pełną pasji i profesjonalizmu umiejętność gaszenia pożarów, ogłady medialnej i spokoju w prowadzeniu polityki (także tej z koalicjantami, jak po wyborach samorządowych). Dworczyk to zresztą jedno z głównych odkryć tej kadencji – sprawdził się i w trudnej roli wiceministra u boku Antoniego Macierewicza, i jako szef KPRM, i jako negocjator w zakulisowych rozgrywkach. Dociążenie go pełnoprawną rolą w ramach prac rządu jest wyraźnym sygnałem ze strony kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości.

Do rządu trafił także Michał Woś, a tutaj w grę wchodziła umowa koalicyjna między PiS a partiami sojuszniczymi – Solidarną Polską i Porozumieniem. Z racji wyjazdu Beaty Kempy do Brukseli zwolniło się jedno z dwóch miejsc w rządzie zagwarantowanych dla ludzi SP – i tak trafi tam Woś, który był już wiceministrem, a aktualnie sprawdza się w roli radnego śląskiego sejmiku. Nie wiadomo, co jeszcze stanie się z komisją weryfikacyjną po ministrze Patryku Jakim.

Taka, a nie inna rekonstrukcja ma zapewnić względną stabilizację na ostatniej prostej tej kadencji, zagwarantować (a może i zwiększyć) sterowność rządową łódką, wreszcie – nie przynieść historii, które mogłyby wywołać choćby namiastkę politycznego resetu. Jak to zwykle bywa przy nieco głębszych rekonstrukcjach, trzeba było równoważyć wpływy partyjne, frakcyjne, geograficzne, no i oczywiście ambicjonalne. Mówiąc językiem piłkarskim – to ekipa, która ma po prostu dowieźć dobry wynik, nie popełnić głupich błędów w defensywie, a jeśli się uda, to powiększyć przewagę po celnym kampanijnym kontrataku. Choć akurat wykonawców do tych ostatnich trzeba szukać gdzie indziej niż wśród nowych zawodników na rządowym placu boju.

Czy w takim, a nie innym składzie rządu widać już szkielet ekipy, która może wejść do następnego gabinetu, już jesienią tego roku? To mimo wszystko pisanie palcem po piasku – wiele się jeszcze może zmienić, w PiS wcale nie są absolutnie pewni samodzielnej większości (mimo świetnego wyniku do PE), a i koniec kadencji może wywołać naturalny reset podejścia do rządu, stanowionego prawa i umów frakcyjno-koalicyjnych. Wszystko więc wskazuje na to, że to gabinet na kilka miesięcy – co nie znaczy, że jeśli ktoś z nowych ministrów wykaże się sprawnością, to nie zostanie w tej czy innej roli na kolejną kadencję. O ile oczywiście do niej dojdzie.

źródło: www.wpolityce.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top