Dziwne praktyki w jednej z gmin w śląskiem. Za udostępnienie oficjalnych dokumentów można spodziewać się procesu. Wójt nie widzi w tym nic złego.

O całej sytuacji dowiadujemy się za pośrednictwem profilu społecznościowe aktywistki Aliny Czyżewskiej. Kilka dni temu na Facebooku wyraziła protest przeciwko takim praktykom. – Tym wpisem ryzykuję dużo. Że zapuka mi do domu prokurator, Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji i jeszcze Urząd Komunikacji Elektronicznej. Tak przynajmniej twierdzi Wójt Ożarowic (śląskie) – czytamy w poście.

1. Ryzykuję, bo Wójt Gminy Ożarowice twierdzi, że obywatel nie może u siebie publikować dokumentów uzyskanych w trybie dostępu do informacji publicznej. Co więcej, straszy, że za publikowanie tych dokumentów zawiadomi odpowiednie organy! (…)

2. Dokument, który pozyskał obywatel, a który wklejam poniżej (kto chce całość, niech wejdzie tu: http://bit.ly/2tEEyqr), jest śmieszny z tego powodu, że kreatywny wójt wymyslił, że nie ujawni nazwiska w umowie zlecenia, bo zleceniobiorca jest… urzędnikiem. Dziwne.  – opisuje sprawę Czyżewska.

Informacje opatrzone zostały wezwaniem podpisanym przez wójta z którego jasno wynika, że informacje, które otrzymujemy od urzędu nie mogą być publikowane na Facebooku. Czy na pewno?

aaawójt 1

UDOSTĘPNIAJĄ, ALE NIE WSZYSTKO

O całą sprawę zapytaliśmy Grzegorz Czaplę – wójta Ożarowic. Z chęcią odpowiada na nasze pytania. Wielokrotnie podkreśla, że udostępnia umowy zawarte przez urząd. Zaznacz również, że dokumenty nie powinny być dalej rozpowszechniane. – W żadnym wypadku nie uchylamy się od odpowiedzi. Mamy sporo wątpliwości, jak to robić – zaznacza Czapla.

– Jeżeli ktoś prosi (o dokumenty – przyp. red.), to prosi dla siebie. Takie jest w Polsce prawo. Takie są wyroki sądu. Niech Sąd Najwyższy rozstrzygnie, jak komuś się nie podoba – komentuje wójt zapytany o pismo, jakie wydał 28 czerwca.

– Ja jestem bombardowany protestami, że ujawniłem dokumenty i teraz poniewierają się w Internecie. Mieszkańcy, którzy są opisywani nie życzą sobie tego – dodaje.

Wójt tłumaczy, że jeśli gmina ma 250 mieszkańców, każdy wie, kogo dotyczą zawarte umowy. – Nawet jeśli dokument są anonimowe, to i tak wszyscy wiedza, kto jest kierowcą. I takie są wyroki. Jeśli ktoś jest do zidentyfikowania w małej społeczności, trzeba zamazywać dane – wspomina Czapla.

Do gmin wpływa dużo wniosków o udostępnienie umów, ale jak mówi wójt, więcej pojawia się protestów i skarg.

KIM JEST OSOBA PUBLICZNA?

Warto podkreślić, że w dokumentach nie są udostępniane dane, ponieważ Czapla nie udziela informacji o urzędnikach. Z umów usuwane są nazwiska, wrażliwe dane i wysokości wynagrodzenia.

– Trafia do nas pytanie o to, ile zarabiają księgowe ośrodku pomocy społecznej… w Katowicach nie byłoby problemu z odpowiedzią. Ale, jak ja mam na to odpowiedzieć? Ja mam tylko jedną księgową i wszyscy wiedzą, kto to jest. Co tu teraz zrobić? To nie jest osoba publiczna w sensie wybieralności, czyli wójt, burmistrz, prezydent, skarbnik gminy i sekretarz gminy. O tych osobach udostępniamy informacje, oni składają oświadczenia majątkowe. Ale pracownik urzędu już nie składa – tłumaczy wójt.

PŁATNY DOSTĘP

Wójt wspomina, że według niego ustawa o dostępie do informacji publicznej zaszła za daleko.

– Uważam, że dostęp do informacji publicznej powinien kosztować 1 zł. Wtedy nie byłoby takich problemów. Informacji nie trafiałyby do Internetu. Symboliczna opłata spowoduje, że będziemy mieć 80 proc wniosków mniej. Bo konta nie ma Jan Heweliusz ani Zosia Samosia.

Zarządca gminy chce, aby informacje trafiały do prawdziwych osób, a nie tych, którzy ukrywają się za pseudonimami. – Symboliczna opłata spowoduje, że będziemy mieć 80 proc. wniosków mniej. Bo konta nie ma Jan Heweliusz ani Zosia Samosia – zaznacza.

NIETRAFIONA ARGUMENTACJA

Całą sprawę komentuje dla nas Szymon Osowski z Sieci Obywatelskiej – Watchdog Polska, która kontroluje działania władz i pomaga obywatelom w uzyskiwaniu informacji od organów państwowych. Zna sprawę. Watchdog będzie interweniować.

– W  tym przypadku ewidentnie brakuje elementarnej wiedzy albo mamy do czynienia z niechęcią. Wystarczyłoby spojrzeć do rzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który wskazuje, że dostęp do informacji publicznej jest elementem wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji (artykuł 10 konwencji) – komentuje prawnik.

Zaznacza, że każdy dokument, który dostajemy w ramach dostępu informacji, można dobrowolnie rozpowszechniać. – Argumentacja wójta jest zupełnie nietrafiona. Znam ją i uważam, że jest to niedopuszczalne – dodaje.

Wyjaśnia, iż umowy cywilno-prawne zawierane w sferze finansów publicznych są jawne. Co więcej, muszą być one publikowane z imionami, nazwiskami i kwotami. Wątpliwości mogą budzić umowy o pracę.

– W przypadku umów o pracę występuje tu spór dotyczący osób pełniących i niepełniących funkcji osób publicznych. Osoba pełniąca funkcje publiczną, to taka, która miała związek z wydatkowanie pieniędzy publicznych bądź bierze udział w podejmowaniu decyzji. W taki wypadku, zawsze jest pełna jawność wynagrodzenia, imienia i nazwiska – zaznacza Osowski.

Według prawnika imiona i nazwiska nie powinny być wyłączone z jawności, jeśli chodzi o pracowników samorządowych.

Co najważniejsze specjalista zaznacza, że uzyskane od urzędu informacje można udostępniać wszędzie. – Jeśli coś jest jawne, można to rozpowszechniać – podkreśla. Zaznacza również, że wnioskujący nie musi podpisywać się pod prośbą o udostępnieni informacji. W każdym przypadku urząd musi udzielić odpowiedzi. -Takie zachowanie i informowanie, że będą wysyłane powiadomienia można uznać za zastraszanie. Natomiast informowanie obywateli, że będą wysyłane skargi lub powiadomienia można uznać za zastraszanie. Jak komentuje prawnik, to postępowanie może działać odstraszająco, a w takim przypadku możliwe jest postawienie zarzutu tłumienia krytyki władzy.

Źródło: silesion.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Top